O naszej kuchni słów kilka

Szczypta chęci, garść pomysłu i jeszcze tylko wiadro poczucia humoru. Wstawmy do piekarnika i pieczmy przez 2 godziny, by uzyskać porządnego suchara. Teraz przyozdóbmy talentem plastycznym, no może jeszcze literackim i gotowe! Oto stoi przed wami suchar jakiego jeszcze nie widzieliście. Więc wejdźcie w umysły polskiego fandomu i poczytajcie do poduszki opowieści pewnego Trio, które właśnie upiekliśmy. A składa się ono z:

Franek- niegdyś asceta i działacz zakonu wuwuzelitanów, teraz weteran wojenny czyniący pokój w bardziej dynamiczny sposób. Prawdziwy generał kuchennych podbojów. Wyśmienity strateg o niepodważalnych umiejętnościach taktycznych. Główny prekursor tego całego szajsu.

Maciej- niepozornego wzrostu obrońca pand i wojowniczka o ich prawa do życia w rodzinie. Główny głos rozsądku w tej oto kuchni i cudowne połączenie optymizmu i prostoty. Specjalizuje się w formowaniu wcześniej przygotowanego ciasta. Bez niej suchary nie miałyby tak uroczego kształtu.

Marian
- Uznany na świecie piekarz specjalizujący się w tworzeniu najbardziej wyśmienitych sucharów. Jeżotard o wzroku zimnym niczym rosyjskie zamiecie, który potrafi odstraszyć nawet największych zapaleńców. Główne pióro tego całego cyrku.

sobota, 31 marca 2012

Gwendolina powraca!

Witajcie, drodzy i jakże mili czytelnicy~!
W związku z wieloma przeszkodami życia codziennego w postaci szkoły i wielu innych obowiązków, które musiałyśmy niezwłocznie wykonać, miałyśmy w ostatnim czasie prawdziwy maraton biegu przez płotki. Jak może część z was się domyśla, tacy prości kucharze jak my nie szczycą się dobrą kondycją, toteż zajęło nam to tyle, a nie mniej czasu. Mamy szczerą nadzieję, że nam wybaczycie i z przyjemnością obejrzycie resztę przedstawienia. A dziś przed wami jedyna i niepowtarzalna Gwendolina! Ktoś w ogóle wie dlaczego wysyła nam swoje kartki z pamiętnika? Nie? No dobra, nie ważne~ Tak czy owak proszę posłuchajcie jej wywodu równie łaskawie, co i poprzednim razem. Ło~! Tym razem to się rozpisała... *Marian zaczyna czytać teatralnym głosem*

Drogi pamiętniczku!
Dzisiaj przy okazji rozmowy z Tajemniczym Panem Lisem poznałam trochę historii. Tajemniczy Pan Lis jest taki mądry! Ciągle słucha jak inni rozmawiają, więc wie dużo więcej ode mnie! Na przykład dzisiaj opowiedział mi jak to się stało, że Jan tu pracuje. Wcześniej nie wiedziałam, bo zostałam zatrudniona przez Jana, który wyręcza Milorda przy tak przyziemnych obowiązkach.
Otóż, dobre kilka lat temu Tatuś Milorda wyprowadził się do dużego miasta, by móc jeszcze lepiej zajmować się swoją drukarnią (rodzina Milorda jest jedną z niewielu milordowskich rodzin, które naprawdę pracują! To takie ekscentryczne!). Razem z Tatusiem, którego wszyscy lubimy i mówimy do niego per 'Tatusiu' lub 'Papciu' (na początku było to trochę krępujące, ale się przyzwyczaiłam. Naprawdę pamiętniczku chciałbyś usłyszeć mroczny głos Jana mówiący 'Może herbatki... Papciu') przeprowadziła się też Mamusia, której już tak bardzo nie lubimy. Urazę żywi do niej szczególnie Jan, który cieszy się jej względami, ale jest ciągany za policzki przy każdej okazji. Po wyjeździe rodziców Milord został sam. Aż się dziwię, że Studfield jeszcze stoi. Przecież Milord nie potrafi zrobić absolutnie nic samodzielnie! A przynajmniej Jan nam tak wmawia, bo jak tak patrzę to fakty wskazują na coś zupełnie innego. Eleonora podziela moje zdanie, a jak Eleonora się ze mną zgadza to.... To jutro będzie padać.
Tak czy owak, Milord miał wtedy w zwyczaju wyciągać na łąkę krzesło, stolik i herbatę. Z tej łąki było widać wszystkie pola i ludzi w nim tyrających. Czasem przysiadał się do niego Wójt jak nie miał co robić. Milord od zawsze lubił obserwować jak ludzie harują, a on nic nie robi tylko ich obserwuje, a jako że nie miał własnej służby to obserwował rolników. Co ciekawe ci rolnicy, a właściwie farmerzy, bo to bardziej amerykańskie, zostali tu ściągnięci przez Wójta. Każdy z nich jest niesamowity! Jedną ręką uprawia rolę, a drugą wrzuca do ust popcorn z zamocowanego na plecach pudła. Na głowach mają kolorowe kapelusze z pojemnikami na herbatę. To naprawdę dziwne, ale Wójt mówi, że kiedyś wszyscy będą tak robić.
Pewnego dnia, gdy Milord tak siedział, drogą obok przejeżdżał na jednokołowym rowerze Jan. Milord chyba uznał, że jego rower jest zabawny, bo go przywołał przed swe oblicze. Jan okazał się być emigrantem z Polski, który szukał jakiejś pracy. Milord zaproponował mu posadę 'człowieka na wszystkie jego zachcianki', a Jan stwierdził, że to lepsze niż zmywak.
Tak to się wszystko zaczęło, a przynajmniej tak mówi Tajemniczy Pan Lis. Podobno usłyszał tę historię od samego Jana, gdy rąbali drewno. Rąbanie drewna to wspólne zamiłowanie Tajemniczego Pana Lisa i Jana. Można powiedzieć, że na tym opiera się ich przyjaźń. Cóż, grunt to kreatywne hobby.
Później, by potwierdzić jego słowa (nie żebym nie ufała Tajemniczemu Panu Lisowi, ale tak to zawsze bezpieczniej i pogadać jest o czym!) porozmawiałam na ten temat z Wójtem. No i mówię mu, że Tajemniczy Pan Lis powiedział to, a to. A on mi na to 'Nie znam człowieka!'. Więc tłumaczę mu, że nie może go nie znać, bo to nasz ogrodnik. A on mi znowu na to 'Nie znam człowieka!'. No to ja już zrezygnowana tłumaczę mu, że nie może go nie znać, bo codziennie przez płot z nim rozmawia na temat jeży i kretów. A on mi na to 'To trzeba było od razu, że Słomiany Kapelusz Znad Płotu, a nie jakieś Lisy!'. Nie rozumiem Amerykanów.
Chyba muszę iść, drogi pamiętniczku, bo słyszę z oddali krzyki Milorda i jakichś innych osób. Oznacza to, że albo przyszedł Wójt i znów bawią się w 'Kto ucieknie, a kto dostanie pogrzebaczem' na grządkach Tajemniczego Pana Lisa, albo przyturlała się Claudietta. Claudietta to służąca i kuzynka Wójta. Jest... hm... puszysta. Pamiętniczku! Co ja mówię! To gruba, tłusta świnia, która chce odebrać mi Tajemniczego Pana Lisaaaa! Jestem zła, pamiętniczku. Chyba zaraz chwycę za pogrzebacz jeśli Milord już tego nie zrobił!

P.S.
Nie uważasz, drogi pamiętniczku, że nazywanie Tajemniczego Pana Lisa 'Tajemniczym' jest bardzo romantyczne i urocze? Mam nadzieję, że on też tak będzie uważał i poczuje się chociaż trochę bardziej tajemniczy. Hermenegilda pisze, że w Londynie tajemniczość jest ostatnio w modzie. To takie tajemnicze!

P.S. P.S.
Pamiętniczku! Pamiętasz jak mówiłam ci, że Jan się wczoraj uśmiechnął? No właśnie! I tak jak mówiłam- dzisiaj padało!


*Marian odchrząkuje* Woda, woda... Gdzie ta woda! *pije* Cóż, drodzy państwo, nie wiem jak wam, ale mi się wydaje, że ta młoda dama prędko nas nie opuści. Co się zaś tyczy niejakiej... eee... Wiksy u Rumuna.... bodajże. Zapowiadamy kolejne opóźnienia. Dlaczego? Ano same postacie upojone zbyt dużą ilością napojów wyskokowych i nasz drogi Maciej ostatnio niedomagają. To chyba jasne, że bez nich nie możemy dalej ruszyć z tym przedsięwzięciem. Poczekacie? Mamy nadzieję. *na boku* Chociaż pewno i tak byście wiele nie stracili, ale cóż... ekhem!

sobota, 28 stycznia 2012

Coś nowego, coś świeżego, a konkretniej Milorda Ćwieka Przypadki

Witajcie, nasi kochani czytelnicy~!
*niezrażony pustą salą Marian przemawia dalej*  Dziś chcemy wam zaprezentować krótki acz mam nadzieję przyjemny przerywnik od wystawianej w chwili obecnej 'Wiksy u Rumuna'. Będzie to kartka z pamiętnika pewnej damy, której żadna z nas nie miała jeszcze przyjemności spotkać. Proszę posłuchajcie Gwendoliny, która miała ogromną potrzebę podzielenia się z nami swoimi troskami. *wyciąga kartkę i zaczyna czytać na głos odpowiednio intonując głos*

Drogi pamiętniczku!
Zaczęłam cię pisać, bo moja droga siostra Hermenegilda, która obecnie pracuje jako pokojówka u Lady Żuk, przekonywała mnie w ostatnim liście, że to świetnie rozładowuje napięcie. Stresu mam aż ponad przeciętną stopę stresu u normalnego Anglika. Pracuję bowiem jako pokojówka (mam trzy siostry i wszystkie pracujemy jako pokojówki u różnych panów, czyż to nie słodkie?) u Milorda Ćwieka, który zamieszkuje piękną posiadłość Studfield*. Nazywam się Gwendolina i ja tylko tutaj sprzątam, ale wszystko co dzieje się wokół pozostawia na mnie ogromny ślad. Może zacznę od przedstawienia ci, pamiętniczku, innych mieszkańców posiadłości.
Najważniejszy z nich jest, oczywiście, Milord. Śmieszny z niego człowiek, ale jest porządnym Anglikiem. Chyba jeszcze nigdy w swoim życiu nie zapomniał o tea timie, to się ceni. Ma swoje przyzwyczajenia i niechętnie od nich odchodzi. Człowiek dość apodyktyczny, a co ciekawe bardzo przy tym śmieszny (tylko mu o tym nie mów, bo mnie jeszcze wyrzuci!).
Najbardziej zaufanym pracownikiem Milorda jest Jan, którego wszyscy bardzo szanujemy. Głównie dlatego, że potrafi wytrzymać z Milordem więcej niż pół godziny. Chodzą plotki, że on umie wszystko!
Lis jest naszym ogrodnikiem. Bardzo go lubię, ale jemu tez o tym nie mów, pamiętniczku, bo to krępująca sprawa natury kobiecej! Ma takie piękne falujące na wietrze włosy i to łagodne spojrzenie. Eleonora, moja siostra, która pracuje u Margrabiego twierdzi, że jego wzrok jest mętny, ale na pewno jest po prostu zazdrosna, bo ich ogrodnik to stary dziad, o!
Ponoć mamy tu jeszcze stajennego, co nawet by się zgadzało, bo konie są zawsze czyste, a boksy utrzymane w porządku. Nawet jedzenie, które zanoszę do stajni w czasie obiadu znika. Ale jeszcze nigdy nie widziałam tego stajennego. To trochę tajemnicze. Eleonora podejrzewa, że może to Milord osobiście zajmuje się końmi, że to może takie jego ukryte hobby. Ja w to nie wierzę. Milord hoduje psy gończe (konkretniej mówiąc psa i wcale taki gończy to on nie jest), a gdyby miał się czymś jeszcze zająć to pewno trzymałby w domu jeże (ma już parę jeży, ale mieszkają w ogrodzie).
W Studfield często pojawia się jeszcze Margrabia Wkręt i Wójt Przybijmnieto. Wójt jest z pochodzenia Amerykaninem w co trudno uwierzyć znając tylko jego nazwisko. Kiedy się go jednak pozna wydaje się dużo bardziej amerykański. Zawsze dużo się śmieje, a po każdym jego wyjściu Milord każe go więcej nie wpuszczać. Margrabia to człowiek odrobinę mniej rozgadany od Wójta. Prawdziwy Anglik. Podobnie jak Milord lubi herbatę z dwoma łyżeczkami cukru. Margrabia i Wójt przychodzą co tydzień grać z Milordem w karty. Równie regularnie go ogrywają i zabierają nam część majątku, która w cudowny sposób wraca do nas następnego dnia. Plotka głosi, że to Jan w nocy idzie ją odzyskać.
Wybacz pamiętniczku, ale muszę już biec. Zbliża się piąta, więc trzeba nakryć stół na werandzie żeby Jan miał na czym rozłożyć herbatę.
*Marian chrząka po skończonym odczytaniu wpisu* Cóż, moi drodzy, Gwendolina może jeszcze do nas napisze.

*Stud (ang. ćwiek)

poniedziałek, 23 stycznia 2012

Wiksa u Rumuna, akt 3

 Witajcie, drodzy Widzowie!
Nadszedł czas na 3 już akt naszego (nie)wspaniałego przedstawienia o treści już wam pewno znanej. Nie marnuję już więcej słów, bo i nie ma po co, więc kurtyna w górę, mili przyjaciele! *Marian się kłania, a Maciej i Franek kręcą korbą. Kurtyna się podnosi*
~*~

Tymczasem w domu u Rumuna w najlepsze trwał rozpierdol. Austria wskoczył na stół i odprawiał jakiś striptizopodobny taniec, co spotkało się z dezaprobatą Szwajcarii, który począł go doprowadzać do porządku, zanim zsodomizuje resztę mebli. Zataczająca się Węgry i zdziczały Japonia wszystko nagrywali, a trio z myślami najbardziej perwersyjnymi właśnie próbowało ich przekonać, by zdobyty materiał po imprezie wysłać na ich skrzynki mailowe. Białoruś śliniła rosyjski szalik wciąż nudząc o ślubie. Ivan, próbując opanować strach, ciągle dolewał jej do kieliszka, by w końcu ograniczyć jej poczytalność. Zadanie łatwe nie było, ale miał nadzieję, że geny zawiodą i nawet Natalia wymięknie po takiej ilości czystego spirytusu. Litwa, cały w bandażach, ze sztuczną siekierą wbitą w głowę, skończywszy swój wykład, wdał się w rozmowę na temat ataku bobrów zombie z Polską przebranym za paluszka, który wciąż czekał w miarę trzeźwy, by ujrzeć Rusa na kacu. Gdzieś w kącie Niemcy próbował tłumaczyć Feliciano, że rozbieranie się i ucinanie sobie sjesty w tym momencie nie jest dobrym pomysłem. Słysząc jego krzyki zboczone trio znów się ożywiło. Rumunia siedział przy domowym barku i topił swoje smutki w koniaku. Nigdy, naprawdę nigdy, nie da się ponownie namówić na urządzenie takiej Sodomy w swoim domu. I ma w głębokim poważaniu wszystkie Drakule, Edwardy i inne Ciuleny, które zwaliły mu się na chatę. W żaleniu się towarzyszyły mu mniejsze państewka bałkańskie, które z kolei cierpiały z powodu braku ich oryginalnych postaci w mandze. Nawet ze względu na zaistniałą sytuację (i ilość promili we krwi) zapomnieli o dawnych urazach. W kącie salonu spity Dania uskarżał się na brak miłości, czy choć odrobiny tolerancji ze strony Norwegii,  co tamten odebrał jako prowokację i nasłał na niego trolla, który w trakcie podróży przez trzy pokoje nie wiedzieć czemu zaginął. Jakoś nie przyszło im do głowy by martwić się o Berwalda czy Tino. W sumie czy oni w ogóle zauważyli ich brak?
Norwegia siedział zasępiony, patrząc w dal przez okno i rozmyślając nad losem swojego trolla. Pod wpływem trunków obudził się w nim liryczny pierwiastek, co skłoniło go do głębokich przemyśleń. Dokąd ten przygłupi troll zmierzał? Co planował? Co się z nim dzieje? Wystarczy powiedzieć że niegdyś pewien małoletni chłoptaś w szkole dla dzieci specjalnych załatwił go sztuką wywijania patykiem. Co by dobić Was drodzy czytelnicy, dodamy, że całą zasługę zagarnął jego rudy przyjaciel z syndromem niewyżytego orangutana. Po tej fatalnej porażce troll postanowił spędzać swój czas serfując w internecie wkurzając innych użytkowników. Więc, moi drodzy, jakby co, to wińcie Danię. 
Norwegia oderwał się od swoich myśli, gdyż na sali zapadło pewne poruszenie. Oto Węgry, kończąc nagrywanie erotycznych zmagań Austrii ze Szwecją poczęła okładać Prusaka swoimi króliczymi uszami, dołączonymi do kostiumu.
- Thy ghupkuuuuuuuuu~! Zaabhałeś mi mhoją menskoooość-! - wydzierała się, bijąc albinosa i wyrywając się z objęć Turcji w stroju Rambo, który próbował ją uspokoić. Włochy, widząc zaistniałą sytuację również zaczął bić Niemcy.
- Veeee~! Nie lubisz mojej nagościiiiiiii~!
Rumunia patrzył się na to przez chwilę stojąc obok barku. Nie mógł przez kilka chwil dojść do siebie, ale w końcu oderwał się i wyżłopał butelkę wiśniówki.
- ... Serbio. Powiesz mi, co tu się dzieje?
- Ja tam nie mam pojęcia, ale wygląda jak zlot polskich studentów - wtrącił się niepytany Czechy, który przechodził obok ciągnąc za sobą łańcuch.
- CO?! WCALE NIE! NIE OBRAŻAJ ZŁOTEJ POLSKIEJ MŁODZIEŻY TY DACHOWYOBSRAŃCU!!! - wydarł się Feliks, dosłyszawszy obrazę  swoich mieszkańców. Jego sąsiad, również będący już po kilku głębszych, podchwycił tę abstrakcyjną dyskusję.
- TO NAWET NIE JEST PO CZESKU, NIEMOTO! A ŚWIĘTY WOJCIECH BYŁ OD NAS!
Serbia nie odpowiedział, bo był zbyt zajęty pochłanianiem kolejnej butelki śliwowicy (własnej produkcji zresztą) i kolejną kłótnią z Czarnogórą o to, kto z kim i kiedy będzie brał ślub i dlaczego „Czarnogóra to część Serbii i już”. Macedonia próbowała ich jakoś uspokoić, Chorwacja z Bośnią krytykowali resztę (poleciało też coś o zdjęciach rodzinnych i kiedy się dobrze na nich wychodzi), a Słowenia sobie z nich wszystkich kpił jeszcze bardziej zagęszczając atmosferę. Ktoś z tymi personami nieobeznany pewno spodziewałby się kolejnego Kotła Bałkańskiego.
 Białoruś w końcu padła, a szczerze uradowany tym Rosja wyrwał szalik z jej zaciśniętych rąk krzycząc „Pabiedaaa!!!”, co prawie zwaliło ją z krzesła.
A tymczasem kłótnia dwóch Słowian wciąż trwała. Polska wyzywał Czechy od Śląskozajebywaczy, a ten Polskę od Dzielnicowców. Litwa bezradnie spoglądał na całą sytuację, bo zaczynała być nawet zabawna. Tekst Feliksa "Dobrawa miała krzywe zęby, a ja sem twój tatinek" doprowadził gości do konwulsji ze śmiechu. Zsiniały Czech chwycił Polskę za włosy i zaczął grozić aneksją Sudetów. Nagle pojawił się dziwny pan w białym kilcie. Wyrósł niemalże znikąd i poprawiając okulary, zaczął:

- Witam, jestem z Hooptymistycznego Instytutu Otwierania Polaków, i chciałem przeprowadzić pewien eksperyment... Ale, że mamy w towarzystwie tylko jednego polaka muszę poprosić jeszcze jednego z panów...- tu spojrzał na otępiałego Litwę -O, pan wygląda wystarczająco polsko! Normalnie jakby pan przez kilka lat dzielił z nami politykę, walutę i język! No, proszę, proszę! - zaciągnął Polskę i Litwę w bok sali, gdzie nie wiadomo kiedy pojawił się stóg siana, roztaczający złotą aurę.
- Proszę usadowić się na tym stogu. Jestem pewien, że to załagodzi wszelkie konflikty, między waszą dwójką i nie tylko! A teraz przepraszam, muszę porozmawiać z tamtą panienką o zaakceptowaniu własnego ja. Żegnam. - Powiedział dziwny facet i oddalił się wgłąb sali.
Polska nie przejmując się abstrakcyjnością sytuacji (w końcu to POLAK) niczym się nie przejmując, rzucił się swawolnie rzucił się na stóg siana. Gdy już porządnie się na nim usadowił, wyjął z kieszeni stroju paluszki i podał je Lici zapraszająco:
- Ceeeeesz?
Litwa niewiele mając do powiedzenia (ciągle widział na sobie wzrok gościa w okularach) ułożył się obok polski, częstując się paluszkiem. Dopiero teraz zorientował się, że na jego zacnym nosie spoczywają wielgachne, białe okulary. Bóg miłosierny raczył wiedzieć, co to mogło znaczyć – pomyślał Litwa, gdy nagle zauważył coś dziwnego.
Sufit zaczął się jakby... rozpływać. Na, już i tak nienaturalnie oświetlony stóg siana (siła GMO?) spłynęła fala niesamowicie jasnego światła. Toris ujrzał kształt człowieka, jednak fakt, że była oświetlona od tyłu uniemożliwiał jakiekolwiek odróżnienie rysów twarzy.
- Boże...? Jęknął wzruszony Litwa.
- Tia. Jakby co, to ja nic nie wiem, młody. Gdzie kończy się moje pojmowanie tam zaczyna się Polska. Nara, robaczku. - Rzekł i znikł tak szybko, jak się pojawił, i widział on, że było to dobre. 
Litwa gapił się jakiś czas na sufit, po czym wzruszył ramionami i wrócił do normalności. Jednak, lata z Feliksem w jednym domu robiły swoje.


C.D.N.

czwartek, 12 stycznia 2012

Wiksa u Rumuna, akt 2

Rozlega się gong. Światło ponownie gaśnie. Szeleszczące papierki i butelki z wodą winny być już schowane, a kurtyna powoli idzie w górę.
Zapraszamy na drugi akt naszego przedstawienia! 
*Marian, nie gniewaj się, zawsze chciałam być konferansjerem... ej, zostaw ten reflektor! ~Maciej*

 ***
Anglii aż skrzydełka sflaczały. Nie rozpoznał Ameryki od razu, choć zdaje się, wymaga to sporej ślepoty albo totalnego braku kojarzenia, ale szok to jednak szok. Tak więc upadł na swoje szanowne cztery litery z wrzaskiem, a gdy już zdał sobie sprawę, przed kim się wygłupił, zaklął cicho.
 - Shit... Więc nie stchórzyłeś?
-  Yyyy... No, nie. Francja mnie przysłał, no ale co TY tu robisz?
 - Też mnie Francja przysłał...asshole! - Ameryka westchnął głośno, czując w sercu ulgę. Nie był sam! No, oczywiście się nie bał, ale rozumiecie, będzie mógł, ten, no... yyy... na przykład... O! Nawtykać Anglii po tylu latach! I skopać mu tyłek! Świetna koncepcja! Tak właśnie zrobię! - myślał. Ale kiedy spojrzał na te śliczne skrzydełka, kolana zasłaniające bieliznę (gdyż wróżkowa sukienka była jedynie do pół uda), różdżkę w ręku i unoszący się wokół (od upadku) magiczny pył... Jakoś odechciało mu się sprawiać Arthurowi przykrości. No, był dupkiem. Ale uroczym dupkiem. Przynajmniej w dzisiejszej odsłonie. Westchnął ponownie i wyjął zza pazuchy piersiówkę, podając ją anglikowi.
- Masz. I tak musimy spędzić tu noc, nie? Znajdźmy jakiś w miarę nie rozpadający się pokój.   - Anglia nie wydawał się zachwycony. W końcu, zbłaźnił się przed oczami tego idioty! Ale i tak przyjął trunek, i od razu wypił łyk rumu, jak się okazało. Bez namysłu złapał też za wyciągniętą w pomocnym geście dłoń Ameryki. Gdy zrozumiał niezręczność sytuacji lekko się zaczerwienił.
- Dz... dzięki.
Ameryka uśmiechnął się czule
 - Spox, dude.  - przy czym zmiękły mu kolana, bo nie spodziewał się takiej reakcji ze strony  „zakompleksionego  brytola”.
W tym samym czasie Finek i Pan Szwedek szli prawym korytarzem. Nagle w całym domu rozległ się krzyk. Tino aż podskoczył i kurczowo złapał się ramienia towarzysza. W tej chwili nie przeszkadzał mu dwuznaczny charakter owej sceny. To miejsce go przerażało. Szwed jako dobry mąż czule objął go ramieniem. Jego twarz była jak zawsze kamienna, co było chyba jeszcze bardziej straszne niż sam krzyk.
- P... panie Szwedku! T... tu jest strasznie! Może jednak poszukamy dalej...?
 Szwed potaknął. Jednak, gdy podszedł do rzeźbionych, masywnych drzwi i szarpnął, te nie ustąpiły. Szarpnął jeszcze raz, drugi, trzeci. Drzwi chyba bardzo chciały pokazać, kto tu rządzi bo ani drgnęły. Finlandia widząc, że jego towarzysz jest gotów w desperacji wyłamać je z półobrotu delikatnie dotknął jego masywnych pleców.
- Panie Szwecjo... W porządku... Chodźmy znaleźć jakiś przytulny kąt, dobrze?
Szwed przytaknął. Poszedł przodem, na wypadek gdyby coś przed nimi miało się zawalić. Po kilkunastu zakrętach stanęli przed otwartym na oścież pomieszczeniem, który prezentował się całkiem przyzwoicie. Na bok od wejścia stało wielkie  łoże z baldachimem, na wpół zjedzonym przez mole, z postawionymi po obu stronach szafeczkami. Na drugim końcu stało zakurzone pianino, a na wprost - zamurowane okno. O dziwo, ten widok nie budził przerażenia. Miał w sobie coś... swojskiego. Oboje mieli takie wrażenie, ale nie mogli wyjaśnić dlaczego.
Arthur siedział w kącie zimnego, zakurzonego i  ciemnego pokoju. Był on całkowicie pozbawiony mebli. Szukanie „nie sypiącego się” miejsca chyba nie do końca im się udało, bo owe pomieszczenie niemal dosłownie się waliło. Przez dobre paręnaście minut wyzywał Francję i dwa pozostałe odpowiedzialne za tą sytuację kraje. To jakże kreatywne zajęcie szybko się jednak znudziło. Obok siedział Alfred, który co chwila próbował uciszyć przyjaciela lub chociaż zmienić temat rozmowy. Bezskutecznie. Gdy przemowa niższego z blondynów nareszcie się skończyła zapadła cisza. Nie trwało to jednak długo, bo Anglia znalazł sobie kolejny obiekt do kpiny. Mianowicie kostium Super Hero. Ameryka nie pozostawał mu zresztą dłużny. Skończyło się to opowieścią Arthura o niejakim Charliem. I znów należy zadać sobie pytanie: Czy z nim aby na pewno wszystko w porządku? Alfred chyba nie mógłby przytaknąć. Angol zaczął się trząść z zimna. Co by nie mówić jego wdzianko do ciepłych nie należało.
Alfred spojrzał na piersiówkę, którą jakiś czas temu wręczył towarzyszowi - pusta. Westchnął i podał mu następną.
- Masz - uśmiechnął się - nie ma nic lepszego na rozgrzanie się, niż Rum! - W sumie jest... - dodał w myślach. Ale od razu spłonął rumieńcem na tę myśl. Chyba on też za dużo wypił... Siedzieli tak ramię w ramię, pijąc i klnąc na niesprawiedliwości tego świata. W pewnym momencie zaczęli nawet śpiewać "God save the queen", potem Anglia nieprzerwanie zawodził "jaki to Alfred był słodki".Po około dwóch godzinach Arthur zasnął na ramieniu Ameryki. Ten popodziwiał wzrokiem sufit, starając się odciągnąć wzrok od przymkniętych powiek Brytyjczyka, udając, że mu to w kit i marchewka. W końcu nie wytrzymał - najdelikatniej jak tylko potrafił musnął swoimi ustami usta UK. Gdy się odsunął, prawie zszedł na zawał. Anglia P A T R Z Y Ł na niego.
Amerykanin powoli żegnał się z życiem. Tak, to dzień ostateczny. Tutaj nie skończy się na krzyku. Zapewne zerwą kontakt, skończy się to wzrostem cła i ograniczenia importu. I nagle nastąpiło coś, czego w życiu ani tym, ani następnym by się nie spodziewał. Arthur oddał pocałunek jeszcze głębiej wpijając się w jego usta. W USA odrodziła się wiara w moc promili! Skamieniał. Nie wiedział co ma robić. Widząc brak reakcji ze strony partnera Anglia odsunął się trochę i spojrzał na niego nieco rozczarowany.
 –No co jest?- Tak. Był schlany w cztery dupy. Bez dwóch zdań. Chrzanić jego słaby łeb! I tak jutro niczego nie będzie pamiętał!
Ameryka pomyślał "raz kozie śmierć!" i znowu pocałował Anglię, trochę bardziej śmiało. Arthur oddawał pocałunki, i Alfred powoli tracił panowanie. Język UK wtargnął do jego ust. Wróżka przewróciła rzekomego superbohatera na plecy, nie odklejając się ani na moment. Ameryka zaczynał rozumieć, co się święci. Tej nocy chyba nie da rady odwrócić ról.
***
Anglia błądził rękami po jego włosach. Amerykę dziwiło nowe oblicze przyjaciela - takie seksowne, natarczywe, wręcz kuszące... Arthur zatrzymał się w pewnym momencie na zamku od stroju USA. Spojrzał na niego z chytrym uśmieszkiem na twarzy.
 - Mogę?
Próbowaliście kiedyś odmówić tsundere-wróżce która nagle wykazała ruchy dominujące? Nie? To radzę nie próbować.
Ameryka przytaknął, cały czerwony. Po chwili leżał na drewnianej podłodze w samych bokserkach. O dziwo, nie było mu zimno.
Anglia całował Amerykę, gdy nagle spostrzegł, że ten nie odwzajemnia pocałunków. Odsunął się trochę i zauważył, że Alfred... zasnął. Po chwili zaskoczenia Arthur uśmiechnął się i ułożył przyjaciela w wygodniejszej dla snu pozycji.
***
Zapadła cisza. Bardzo krępująca jak dla Finka cisza. Spojrzał niepewnie na pana Szwedka. Okularnik siedział na łóżku z typową dla siebie kamienną twarzą. I co tu teraz zrobić? Milczeć nie wypada, ale o czym może rozmawiać z… z kimś takim?
-Em… ładną mamy pogodę, prawda?
Stwierdzenie to było nie na miejscu przy wiadomych okolicznościach przyrody. Porywisty wiatr był słyszalny nawet przy grubych ścianach opuszczonej posiadłości. Szwed spojrzał na niego swym mroźnym wzrokiem.
-Mhmn.
 Tino zadrżał. Nie wypaliło. Ale czego on się spodziewał? Czego on się spodziewał po tym gburze? To przecież zamrożony pan kłodek jest! Co tu może pomóc? Boże miłosierny oświeć! Co poprawia humor Szwedom? Może… Może… słodycze? W sumie chyba wszyscy lubią słodycze. Gdy zaczął przeszukiwać swój świąteczny worek spostrzegł wielgachną dziurę. Połowa zawartości musiała zgubić się po drodze, ale jak to możliwe, że wcześniej tego nie zauważył? Na szczęście udało mu się znaleźć czekoladę zapakowaną w schludny papier prezentowy. Czym prędzej ją rozpakował i odgryzł dość duży kawałek. Nawet większy niż zamierzał.
-Chce pan kostkę, panie Szwedku? Karmelowa. – Powiedział z zębami zaciśniętymi na czekoladzie
Przenikliwe oczy blondyna znów przeniosły się na przestraszonego chłopaka. Powoli się do niego zbliżył. Co on chce zrobić? Nie o to mi chodziło, błagając o oświecenie! Litości!
Szwed przytrzymał jedną ręką odsuwającego się mimowolnie Finka i chwycił zębami czekoladę wystającą tamtemu z ust. Na twarz Tino wypełzł silny rumieniec.
- Pa-pa-pa-pa-pa-panie Szwedku… Co… co pan robi?
Berwald, nadal z twarzą niebezpiecznie blisko fińskiego lica odwrócił wzrok i bąknął:
- Już by więcej nie ostało się...
Kłamstwo niskich lotów. Czekolada może i była pochłaniana w szybkim tempie, ale na pewno kilka kostek by się znalazło.
Tino z miną iście spłoszoną mierzył Szweda wzrokiem. I co tu zrobić, co tu zrobić? Ani tu z nim grać w kto pierwszy mrugnie, ani sobie pójść. Normalnie między młotem a kowadłem. Z tyłu ciemny, walący się korytarz z przodu gigant z twarzą niczym odlaną z betonu. Odwrócił wzrok. Próbował opanować swoje myśli, wziąć się w garść i w końcu wymyślić jakąś godną ripostę.
-Kłamiesz.
Godną... Taaaak, oczywiście. Biorąc jednak pod uwagę zaistniałą sytuację... Dlaczego on? Dlaczego to jemu muszą się przytrafiać takie rzeczy? Dlaczego dał się wyciągnąć na tą imprezę myśląc, że wszystko pójdzie normalnie? Ale... czego on się spodziewał? W końcu szedł z Panem Szwedkiem. W ogóle dlaczego on go nazywa żoną? I kiedy to się zaczęło?
***
Arthur delikatnie pogłaskał głowę Ameryki, który częściowo leżał na kolanach naszej małej wróżki. Zaśmiał się pod nosem - jak można zasypiać w takim momencie? Ameryka z pewnością był dziecinny... i taki naiwny!
No bo, co za jełop uwierzyłby, że Anglia się upił jakimś tam amerykańskim przemyconym rumem? Kubańskim to jeszcze, ale z wielkim prawdopodobieństwem jego sąsiad - komunista sprzedał jankesowi jakieś syfy spod zlewu. W końcu zmysł smaku obojga sasów do najczulszych nie należał.
Anglia nucił sobie starą kołysankę, którą kiedyś zwykł śpiewać na dobranoc swojemu wychowankowi. Ah, wspaniałe czasy!
W tym momencie prawie by dostał zawału. Coś się na niego rzuciło, wpiło w jego odkryte ramiona. Ameryka się obudził.
- Alfred wytrzeźwia... a, nie. - sam odpowiedział sobie Arthur patrząc na twarz przyjaciela.
Thathuuusiuuu, tu est ciheeeemnooooo, a mhuy krhóóliiik nhe whraaasaaa - zajęczał Alfred, ze łzami w oczach. Możliwe było, że ktoś mu coś wcześniej dolał do piersiówek. Albo po prostu był ułomnym dzieckiem. Anglia uznał, że ta kwestia jest zbyt trudną do rozstrzygnięcia raz-dwa, więc ją zignorował.

C.D.N.

niedziela, 8 stycznia 2012

Wiksa u Rumuna, akt 1

 I tak oto, proszę państwa, mamy zaszczyt przedstawić nasz pierwszy fick. A ściślej mówiąc jego pierwszą część. O czym on będzie? Ano jak sama nazwa wskazuje o wiksie u Rumunii, który owej popijawy w swoim domu wcale nie chciał. A działo się tam, działo, mili państwo. Co dokładniej przekonajcie się sami. Zapraszamy~!  *głos w tle: Franku, Macieju! Kurtynę podciągamy~!*



Ciemne niebo i raz po raz rozlegające się krakanie świetnie wpasowywało się w klimat panującego właśnie święta. Halloween. W domu Rumunii panowała istna sielanka. Większość gości przebranych było w wymyślne stroje. Rozmawiali, pili ponch, tańczyli, a to wszystko z miłą muzyką w tle i tarczą Dartsa ze zdjęciem Justina Biebera  wiszącej na ścianie. W rogu stał podłamany Rumunia. Tak naprawdę nie chciał tu tego całego bałaganu. Zmusili go. Tak! Ten głupi Italia, te jego głupie wielkie oczy! I ten głos "Rumunia-chan! Drakuuulaaaaa~!". Ten dzień miał być dla niego całkowitą porażką. Żeby dopełnić nieszczęście, nie był on nawet głównym bohaterem tego ficka.

"Ja pierdolę"
Ten niesamowity zaszczyt (?) przypadł między innymi Arthurowi, który sącząc pącz zabijał wzrokiem każdego, kto krzywo spojrzał na jego kostium wróżki. W duszy przysięgał sobie, że już nigdy nie zaufa radom swojego jednorożca, Charliego. W drugim końcu sali Ameryka pełnił wdzięczną rolę zjadania wnętrza wycinanych dyni.
Większość uczestników tej imprezy (a może raczej popijawy) nie kontaktowało już ze światem. Do wyjątków oczywiście należał Ivan, który chyba znów próbował pobić rekord ilości spożytych promili. Nikogo nawet to specjalnie nie dziwiło. Szczególnie Felka, który poprzysiągł sobie nie zmrużyć dzisiaj oka zanim nie zobaczy zalanego w trupa Rosję. Ogólnie panowała nudnawa atmosfera. Nie przypadło to do gustu pewnej trójce o skłonnościach pedofilskich.
Tak, tak moi drodzy. Prusy (W przebraniu Dziadka Fritza - mimo usilnych starań Włoch, nie dał przebrać się za kurczaka), Hiszpania (W stroju pomidora i kartką "Zjedz mnie - jestem dobry na potencje") oraz Francja (W kostiumie pewnego misia lubiącego dzieci. Nie, nie Uszatka) stojąc tuż obok potężnych, ozdobnych drzwi, nad którymi wisiał wielki, przekreślony napis "Halloween" z dopisanym poniżej "Rząd Polski" (?!) knuli, jakby tu rozruszać towarzystwo. W momencie, gdy mieli się już poddać (po pięciu godzinach, nawet oni wymiękają) Ameryka potknął się o niewyjedzony mus, odzyskując równowagę w ostatniej chwili.  Jednak uwadze Francji nie umknął cień niepewności na twarzy Anglii, który szybko przemknął,  w momencie gdy USA miał jebnąć głową w podłogę. Uśmiechnął się chytrze. On już wie, co zrobić. Podzielił się pomysłem z pozostałą dwójką, i razem podeszli do Arthura.
- Arthuro!~ Ślicznie dziś wyglądasz - zaczął Hiszpania, oglądając się nerwowo, czy akurat Romano nie wrócił z łazienki. Odpowiedziało mu tylko zabójcze spojrzenie.
 - No, Arthur! - Francja założył mu rękę przez ramię - Wiesz, że Alfred postanowił pójść do tamtego opuszczonego domu za rogiem? - dał Prusom znak, żeby leciał wkręcać Amerykę.
- No i...? - Spytał znudzony UK.
 - A, no tak zapomniałem, pardonsik.
- Co...? O czym ty teraz pierdolisz...?
- No bo przecież Arthurek... -  Francis uśmiechnął się wrednie - ... boi się takich rzeczy, nie? Pamiętasz jak kiedyś... – Anglia nie miał zamiaru pozwolić na rozbawianie publiczności wspominkami ze swojego dzieciństwa.
- CO?! How you...!? JA?! BAĆ SIĘ?! Jeśli ten wymoczkowaty, debilny, tłusty, narcystyczny (…) Amerykanin z nadwagą i gaciami na wierzchu (Ameryka był przebrany za supermena, a jakże) nie boi się czegoś takiego, bo i co to za sztuka, to czemu ja miałbym?!
Francja tylko na to czekał
 - To czemu nie pójdziesz z nim...? Skoro jesteś taki dzielny - udowodnij!
 Arthur cały poczerwieniał ze złości. - A jakże! Udowodnię!
 Francuz i Hiszpan z nie dającą się powstrzymać radością, zaprowadzili Anglika do wyjścia. Prusy po drodze spotkała nie miła niespodzianka. Został wciągnięty w nietypową kłótnię - bo nawet jeśli Polak się trzymał, Litwin już wymiękał. Zaczął wrzeszczeć, przywołując do siebie Austrię, Rosję, i wyżej wspomnianego Gilberta robiąc im pogadankę jak to "nieładnie rozbierać kolegów". Francja widząc co się dzieje, posłał mu spojrzenie "Wykręć się jakoś. SZYBKO."  odpowiedziała mu cierpiętnicza mina.
 Za to mina Anglii trochę zrzedła, gdy stanął przed wyżej wymienionym domostwem. Cóż powiedziało się A, teraz trzeba powiedzieć B. I tak oto mała wróżka, całkiem nieświadoma sytuacji, w którą właśnie została wplątana przekroczyła próg ledwie stojącej ruiny. Jak można się domyślić, USA w tym czasie przebywał w miejscu zgoła innym. Jednak jego spokój  też miał wkrótce zostać zniszczony, gdyż szybkim i energicznym krokiem zbliżał się do niego dobrze nam znany albinos.
- Heej, Alfred! - wziął Amerykę pod ramię - Kopę lat, stary! - USA spojrzał zaskoczony, ale Gilbo kontynuował - Słuchaj, ty jesteś ten, no, hiroł, nie? No bo...
Blondyn nie dał mu skończyć
 - JASNE ŻE JESTEM! No! Jestem! Pomóc Ci? Co? Co? Masz jakiś problem? (Jestem Państwem na 100%)  - Prusy lekko się odsunął i kontynuował
 - Yyy... No bo jacyś goście mieli wąty co do tego i...
- WĄTY?! Kto?! I'm gonna kick his ass!!
- ... I mówili, że nie dasz rady wejść do tego opuszczonego domu na rogu alei. 
Ameryce lekko zrzedła mina. Ale tylko na chwilę.
- Jasne że pójdę. Prowadź, przyjacielu!
Gilbert uśmiechnął się pod nosem. Jednak nagle poczuł, że coś uderza o jego plecy. Odwrócił się, a tam klęczała Węgierka, totalnie wstawiona (jakby to powiedział Felcio), masując  nos po spotkaniu trzeciego stopnia z łopatką Prus.
 - GILBEERT!!! Bo mje tchu boooliii! - Miała łzy w oczach i cały czas pokazywała na swoją obfitą pierś, zasłoniętą jedynie przez kawałek stroju króliczka, który miała na sobie
- Co he dzieeeheee?! Że mi nie chośnieeeee! - Wybuchnęła płaczem i wtuliła się w nogi albinosa.
 - Scheisse! - zaklął pod nosem - Słuchaj. Alfred - postanowił doprowadzić sprawę do końca mimo przeciwnościom losu  - jak wyjdziesz, idź w prawo, aż zobaczysz wielki dom z tabliczką "PRZEKLĘTA POSIADŁOŚĆ, NIE WCHODŹ ŚMIERTELNIKU, JEŚLI ŻYCIE CI MIŁE" , na samym końcu ulicy. Na pewno trafisz!  - po tych słowach stracił zainteresowanie blondynem, gdyż Austria przyszedł zrobić mu awanturę o ostatni zjedzony kawałek apfelstrudla.
Amerykanin według wskazówek udał się w stronę opuszczonej chałupy. Podobnie jak Anglik zatrzymał się przed wejściem i  gapił się na nie bez większego celu. Dom jak dom. Tak, tak! Tylko trochę zaniedbany. Taaak... Troochę... jakby zamknięto tam Francję, Prusy i Hiszpanie (a Romano zakneblowano) razem z całym zastępem japońskich cosplayerek postaci z mang ecchi.
Ale super hero niczego się nie boi! A on przecież musiał pozbawić wszelkich wątpliwości. Pewniejszym krokiem wszedł do środka. Panowała tam całkowita ciemność i musiał odczekać dobrą chwilę aż jego oczy przyzwyczaiły się do panujących warunków. Przed nim znajdowały się wysokie, drewniane schody, które wyglądały jakby zaraz miały się przewrócić. Piętro nie wydawało się zbyt bezpiecznym miejscem. Więc chyba pozostanie na parterze. Rozejrzał się. Mógł iść jeszcze w prawo i lewo. W strony te prowadziły dwa wąskie korytarze. Nagle usłyszał skrzypienie desek. Więc był tu ktoś jeszcze...
W tym samym czasie, gdy Ameryka w duchu kozaczył, Anglia zdzierał magiczną różdżką (przypominam - ma na sobie strój wróżki!! Zboczeńce.) pajęczyny, a Prusy został przez Austrię zmuszony do siedzenia na dupsku i słuchania Litwy, ciemnymi uliczkami szły dwie jasnowłose postacie - jedna w stroju Św. Mikołaja (cieli koszty, a innego stroju nie mieli),  a druga przebrana za Edwarda (albo Kaname/Zero/Jaspera/Armanda. Chodzi o to że wampira, a Rumunia nie dał odstąpić Drakuli, jako że był on  jednym z jego symboli narodowych).
Finlandia niepewnie oglądał się wokół, gdy Szwecja miał minę niczym wykutą w marmurze. W rzeczywistości jednak Berwald był bardzo zaniepokojony. Jak mógł zgubić zaproszenie? Nawet jeśli jest w formie obdartego kawalątka kartki w kratkę, to nadal zaproszenie z danymi o miejscu i czasie! A tak? Nie wiedzą gdzie, ani czy im się nie pomyliły różnice czasu, czy coś! Błądzili bez celu, mając nieśmiałą nadzieję zobaczyć na jakimś drzewie kartkę ze strzałką i napisem "Tędy do wiksy u Rumuna". Z zamyśleń i poczucia winy rozbudził Szwedka nagły ruch w krzakach. Jego idealny poker face został zakłócony chwilowym wyrazem przerażenia (tzn.  nieznacznym zmarszczeniem się jednej brwi). Jednak szybko przeszedł on w zaskoczenie. Oto, do jego piersi przyssał się mały, ciepły obiekt. Finek cały trząsł się ze strachu. Szwecja, jako dobry  (samozwańczy, ale zawsze) mąż nieśmiało położył mu dłonie na ramionach. Finlandia szybko odskoczył, i mimo strasznej ciemności dookoła można było dostrzec wykwitły na jego twarzy rumieniec
- P... Przepraszam.. J... ja... Gdyby chociaż latarnie zapalili... - było to życzenie niewykonalne do spełnienia, gdyż brakowało ważnej części - a mianowicie latarni. Stali w mroku, jedynie gwiazdy dawały jako-takie światło. Znów usłyszeli szelest krzaków, spod których wyjawił się winowajca całego zamieszania, czyli mały,  rudobrązowy kotek. Finlandia wypuścił z siebie głębokie westchnienie.
 - Ach, to tylko kot... Jak dobrze... Już się bałem! No to cho... - przerwał w pół słowa, gdy poczuł jak jego prawą dłoń łapie dłoń pana Szwedka.
- Chodźmy. Takoż bezpieczniej - Finek jeszcze bardziej spąsowiał, ale przytaknął, mając nadzieje, że towarzysz nie widzi jego twarz na tyle, żeby to zauważyć. Nie miałby siły powiedzieć czegokolwiek. Szli tak, spleceni palcami przez kilka ulic, kiedy nagle poczuli na sobie zimny podmuch wiatru. Finlandia bezwiednie skulił się w kłębek. Szwedek puścił jego dłoń i poklepał po ramieniu, chcąc zwrócić na siebie uwagę.
 - Tam - wskazał na bliżej nieokreślony budynek, którego dostrzegali jedynie kontur - Cieplej. Późno. Pewno już koniec. Zaniechajmy.
 Po chwili namyśleń Finek kiwnął głową.
Po niedługim czasie ich oczom ukazała się znajoma nam już ruina. Po momencie wahania Finek zgodził się wejść do środka. Cóż, lepsze to niż nic. Jak by na to nie patrzeć mieli pecha. Dom Rumunii znajdował się nieopodal, ale w panujących ciemnościach nie dostrzegli go, gdyż zwykłe, elektryczne lampy zastąpione zostały nastrojowymi świeczkami. Gwar również ucichł. Promile jednak robią swoje. Już po przekroczeniu progu coś im nie pasowało. Podłoga skrzypiała i dało się słyszeć przyciszone głosy.
 -Panie Szwedku, pan też to słyszał?
 -Mhm...
Tymczasem Angol przemierzał korytarz prowadzący przez lewą stronę domostwa. Od paru minut wydawało mu się, że ktoś go śledzi. Albo coś w tym rodzaju. Stwierdził, że nie będzie się zachowywać jak dzieciak i przestanie słyszeć jakieś wyimaginowane dźwięki. Łatwo powiedzieć, trudniej zrobić. Tajemnicze "coś" wciąż podążało jego śladem. Nieźle już wkurzony nagle się obrócił. Nikogo za nim nie było. Pośpiesznie ruszył dalej. Korytarz kluczył niesamowicie. Zakręt za zakrętem. I wciąż to cholerne uczucie. Ponownie spojrzał za siebie. Czekał tak przez chwilę chyba nawet nie wierząc, że coś uda mu się dostrzec. Kroki stawały się coraz bliższe. I zza ostatniego zakrętu wynurzyła się postać ubrana w idiotyczny strój wzorowany na Super Menie tudzież jakimś innym herosie z równie głupich kreskówek.

C.D.N.

Kurtyna w górę!

Witajcie, Drodzy Mili!
Widzę, że zdecydowaliście się zajrzeć do naszej tajnej kuchni, co już wam się ceni. Na początek chcemy uroczyście przysiąc, że na naszym blogu publikować będziemy takie suchary, że wasze kaktusy pomrą z pragnienia, a i może jakimś soczystszym żartem od czasu do czasu się rzuci. Wielbicieli patosu i ogólnej dramy również zachęcę, bo i to powinno się z czasem pojawić. Nie przesadzajmy jednak- nie chcemy was przecież zdołować i zapędzić w jakiś emo corner (ubrany na czarno pan przechodzi poza polem widzenia kamery z wielkim napisem 'Śmiać się'). Już wkrótce pojawi się nasz pierwszy fanfick, ale nie liczcie tu na choćby krztę powagi! Wszystkich śliniących się fanów hentai i innych równie ciekawych produkcji odsyłam do ostatnich drzwi na lewo. O, o! Właśnie w tamtą stronę, dziękuję. Ambitni widzowie niech udają się teraz na krótką przerwę do naszego barku, bo nie powinni w najbliższym czasie znaleźć tu pozycji godnej własnej osoby. Okey! Zakładam, że zostali z nami tylko ci otwarci, nieco szurnięci przy których tworzeniu Bóg nieco się machnął ze słoiczkiem opatrzonym nalepką 'Otaku'. Tak? No to teraz kłaniam się nisko i zapraszam na widownię albowiem za chwilę zacznie się przedstawienie jakiego jeszcze nie widzieliście.
Bed Time Trio ogłasza oficjalne rozpoczęcie działalności~!